Witamy! 

Dzisiaj część druga wspomnień z rejsu na pokładzie s/y Trefl. Wczoraj skończyliśmy w porcie Władysławowo, dzisiaj z tego portu wyruszymy do Jastarni. Miłego czytania!

W porcie uzupełniliśmy zapas wody, podłączyliśmy prąd i zjedliśmy śniadanie. Po dość emocjonującej nocy, każdy z nas zadzwonił do rodziców, aby podzielić się nowymi przeżyciami i zameldować o tym, gdzie się znajduje. Ok. 1200 poszliśmy na spacer po Władysławowie, aczkolwiek bez kapitana, który w tym czasie odsypiał. Pomimo, że w nocy, wachty ustalone były dwójkami i każda miała swój czas na odpoczynek, skipper praktycznie całą noc czuwał nad naszą pracą, pozycją jachtu i zjawiskami pogodowymi i w konsekwencji spał może z pół godziny.

Kupiliśmy zapas aviomarinu (Ave Mariana), gdyż głęboko wierzyliśmy, że skutecznie zapobiega objawom choroby morskiej, która ubiegłej nocy, dała nam się we znaki. Paweł, znawca Władysławowa, a zarazem żywa nawigacja, prowadził nas także do pobliskiej restauracji, która miała być w centrum miasta. Jak się później okazało – była, tyle że centrum znajdowało się zupełnie gdzie indziej i o wiele dalej niż zakładał Paweł, dlatego poszukiwania zajęły nam 2 godziny. Gdy w końcu dotarliśmy, rozczarował nas fakt, iż w toaletach nie ma 'jachtowej pompki’, z którą mielimy do czynienia na Treflu.

Następnego dnia, zgodnie z założeniami wstaliśmy o godz. 0230, aby kontynuować rejs w stronę Ustki. Wyszliśmy z portu po 0300. Pomimo zimna, byliśmy nastawieni pozytywnie, gdyż cały dzień spędzony w porcie, nie był tym, co planowaliśmy. Nasz optymizm zmalał, gdy po wypłynięciu poza falochron, powróciły przewroty w żołądku. Widoczność była marna, do tego stopnia, że płynący ze światłem topowym kuter, pomylił nam się z boją Wła. O 0400 zaczęłam wachtę z Mery. Trefl posuwał się wolno pod fale i ciężko opadał z powrotem. Po jakimś czasie, mozolnego płynięcia, na polecenie Kapitana, wachtę przejęli chłopacy. Nie zastanawiając się głębiej skąd taka decyzja, zeszłyśmy pod pokład. Nasilające się zawroty głowy i ogólne zmęczenie, sprawiły, że od razu zasnęłyśmy. Nie zmusiłam się nawet do zdjęcia lifeliny, która nie należała do najwygodniejszych.

Warunki pogodowe były trudne, nie pozwoliły nam płynąć dalej, dlatego od razu, gdy wiatr zelżał kapitan podjął decyzję o powrocie do Władysławowa. To sześciogodzinne pływanie, było dobrym testem sprawnościowym dla naszego Cartera, który nie zawiódł nas, a wręcz przeciwnie, przekonał, o tym, że można mu zaufać.
Godzinę po nas, z portu wypłynęła załoga 'Daru Świecia’, z którą zdążyliśmy zaznajomić się dnia poprzedniego. W przeciwieństwie do nas, wrócili równie szybko, jak wyszli. Po powrocie, nie skrywając podziwu, pogratulowali nam odwagi i umiejętności, co było miłym uwieńczeniem, przyznam szczerze, głównie ciężkiej pracy chłopaków.

Dzień był podobny do poprzedniego, z tym, że wieczorem byliśmy świadkami bohaterskiej akcji ratunkowej odbijacza, który wypadł załodze Daru Świecia i dryfował między kutrami. W podziękowaniu za poinformowanie o zgubie, oraz pod pretekstem sprawdzenia skomplikowanych, chińskich pasów ratunkowych, zostaliśmy zaproszeni na pokład jachtu. Po krótkiej rozmowie z załogą, rozpracowaniu pasów i zwiedzeniu Daru, zostawiając kapitana, znów poszliśmy na plażę i falochron.
Następnego dnia pobudkę zaplanowaliśmy na godz. 0900. O 1000 zgłosiliśmy do bosmanatu Władysławowo wyjście jachtu Trefl. Portem docelowym była Jastarnia, gdyż z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych, a także dwudniowego postoju w porcie, musieliśmy zmienić plany związane z Ustką i Łebą.

Made by Celina „Cela” Kropidłowska

Początkującego żeglarza pieśń radosna, część II

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *